Wylęgarnia 1997-1998 – Red. Jerzy Waluga, Wyd. IRS, 1998, s. 160 

Wylęgarnia 1997-1998 – Red. Jerzy Waluga, Wyd. IRS, 1998, s. 160 

25 LAT MINĘŁO...

Zygmunt J. Okoniewski

Wylęgarnia karpi w Żabieńcu była jedną z pierwszych w kraju. Wybudowano ją na przełomie 1971/72 roku w adaptowanej do tego celu szklarni. Wiosną 1972 roku po raz pierwszy wyprodukowano dla potrzeb własnych przeszło milion wylęgu karpi. Po kilku latach byliśmy w stanie rozrodzić prawie dziesięć gatunków ryb i uzyskać 30 - 40 milionów wylęgu.

Nie bardzo mogliśmy się cieszyć i celebrować dwudziestolecie działalności wylęgarni, bo w wyniku awarii instalacji elektrycznej wylęgarnia spaliła się. Ale jak mówi przysłowie „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie“. Z pomocą Instytutu i Okręgu Warszawskiego PZW udało się odtworzyć nasz warsztat pracy. Oficjalnie odnotowaliśmy, że w dwudziestolecie pracy, na przełomie lat 1992/93 przeprowadzono przebudowę i modernizację wylęgarni. Modernizacja polegała na rozbiórce nie dopalonych resztek starej szklarni i zastąpieniu jej dwukrotnie większym prostym budynkiem przykrytym tzw. płytą obornicką. Zmniejszyło to wprawdzie ogrzewanie i oświetlenie w ciągu słonecznych dni, ale zmniejszyło także znacznie ubytki ciepła w okresach chłodnych i nocnych. Przeorganizowano w znacznym stopniu wnętrze wylęgarni oraz zmieniono elektryczne grzanie oporowe wody i basenów na tańsze ogrzewanie gazowe. Ogrzewanie c.o. basenów i pomieszczenia wylęgarni oddzielono od instalacji całego budynku, tak że po sezonie grzewczym możliwe jest oddzielne ogrzewanie wylęgarni dodatkowym piecem gazowym bez angażowania palaczy. Pozostało, niestety bez zmian, zasilanie wodą studzienną w niewystarczającej ilości, o złej jakości, z dużą zawartością żelaza. Utrzymano w związku z powyższym dotychczasowy półzamknięty układ obiegu wody do inkubacji i przetrzymywania wylęgu. Jedna z niewielu w kraju i na świecie „wylęgarnia bez wody“ działa znowu dzięki życzliwości kolegów z Okręgu Warszawskiego PZW, którzy sfinansowali nam zakup odżelaziacza dopływającej do wylęgarni niewielkiej ilości wody. Ich trzeci prezent to automat sygnalizujący awarie do pagerów i telefonów. Możemy już spać trochę spokojniej i uczcić kolejną rocznicę ćwierćwiecza. Dziękujemy.

Ale o wylęgarni, jej wyposażeniu, trudnościach i sukcesach (bo i takie bywają) można rozmawiać w nieskończoność. Pozwolę więc sobie ograniczyć się tylko do podziękowania za współpracę ludziom związanym z wylęgarnią, wspomnieć tych, którzy mieli swój udział w jej troskach i sukcesach.

Chyba zaczęło się wszystko od Profesora Stanisława Sakowicza. Podczas wizyty w Żabieńcu Profesor, ówczesny dyrektor Instytutu zastał mnie nad jakimiś analizami chemicznymi paszy i z widocznym niesmakiem stwierdził: „Co Wy, właściwie rzecz biorąc, jesteście laborantem u żony, weźcie się, właściwie rzecz biorąc za pracę z RYBAMI.“ Ulubione porzekadło Profesora tak mnie „własciwie rzecz biorąc“ zaintrygowało, że referat i demonstracja sztucznego tarła karpi zaprezentowane w Gospodarstwie Doświadczalnym PAN w Gołyszu, przez panią dr Olgę Matlakową w kwietniu 1969 roku padły na podatny grunt. SEKS to jest to! Zwłaszcza seks ryb! Przywiezioną z Rumunii przez przesympatyczną panią Olę technikę sztucznego rozrodu miałem też okazję obejrzeć z bliska wysłany na seminarium FAO do przodującego w rybactwie (to nie żart) Związku Radzieckiego, przez ówczesnego FAO-wca Profesora Tadeusza Backiela. Tam też podczas wizyty w Ukraińskim Instytucie Rybactwa w Kijowie poznałem naszego duchowego przywódcę w sprawach seksu ryb, przyjaciela i konsultanta, obecnego Profesora; Krzysztofa Bieniarza. Później, bo w 1971, ówczesny dyrektor Doświadczalnej Rybackiej Stacji Stawowej w Żabieńcu Profesor Paweł Wolny wysłał mnie do wylęgarni Szarwas na Węgry, gdzie mogłem popracować przy rozrodzie karpia i ryb roślinożernych. Mniej więcej w tym samym czasie praktykę w Szarwas odbywała „protegowana“ Profesora Jana Szczerbowskiego pani Helena Dombrówna, obecnie Kłodzińska, która na długie lata związała się z naszą wylęgarnią „duszą, sercem i ciałem“ stając się „siłą przewodnią“ prac nad rozrodem i organizacją krajowego banku przysadek mózgowych - późniejszym bankiem hormonów. Mnie „wyrzuciła“ na stawy do prac hodowlanych z tarlakami. Do wylęgarni przeszła też razem ze mną z pracowni chemicznej laborantka Marysia Woźniak wierna i solidarna wylęgarni i zakładowi. To jej zawdzięczaliśmy utrzymanie porządku i sprzętu. Nie było na nią mocnych - „szef nie kazał!“ i łupieżca sprzętu czy narzędzi odchodził z kwitkiem. Razem ze mną przeszła też do wylęgarni młodziutka techniczka z Sierakowa pani Ola Grelka, solidna poznanianka, która jednak po kilku latach i ukończeniu studiów awansowała na „panią kierowniczkę“ i zostawiła nas i tarlaki nieutulonych w żalu. W ogóle staliśmy się kuźnią kadr i talentów, bo kolejna techniczka ogólnie lubiana (zwłaszcza przez panów) Tereska Staręga (obecnie Dusińska) też została „panią kierowniczką“. Podobnie, niezmordowany „arcymagister“ Bodek Kozłowski, który po praktyce w Stanach Zjednoczonych przejął władzę „na lądzie, wodzie i wylęgarni“. Niestety w pogoni za pieniędzmi został kierownikiem działu w zagraniczno brzmiącej firmie wędkarskiej w Bydgoszczy.

Według zasady „nigdy w górę, ale zawsze do przodu“ zostaliśmy z Heleną sami. No niezupełnie sami, bo otoczeni gromadą życzliwych ludzi, którzy nie dali nam zginąć. Począwszy od pełnomocnika dyrektora IRS ds. Żabieńca Profesora Stanisława Bontempsa do „liniowych“ rybaków i pracowników, przez prawie dwadzieścia lat byliśmy pupilkami Zakładu rozpieszczanymi pomocą, premiami i pochwałami.

Szkoda, że skończyło się to, kiedy szefowie „urodzili nowe, niezbyt jeszcze udane dziecko“ - podchowalnię.

Muszę także wymienić brygadzistów Romana Rososzczuka i Wacka Rudnika, których życzliwości i opiece zawdzięczamy zdrowie nasze i tarlaków, czy też Feliksa Kimbera, który co roku konserwuje i maluje całą wylęgarnię. To właśnie on besztany za brak informacji o dzikim tarle w stawie przedtarłowym wypowiedział z lekkim kresowym „zaśpiewem“ słynną u nas kwestię: „...panie doktorze ja nic nie mówiłem, bo chodzili tutaj doktory, a ryby się tarli, chodzili docenty i profesory, a oni się tarli. Tarli się tarli, aż się wytarli!“

Nie sposób nie wymienić tutaj raz jeszcze kolegów z Okręgu Warszawskiego PZW, którzy hojną ręką sponsorowali nasze prace, czy Zarządu Głównego PZW, który wspierał nasze doskonalenie na zjazdach naukowych u sąsiadów z południa.

Podobną pomoc uzyskaliśmy także od innych rybaków: od mgr. Antoniego Łakomiaka z Gosławic, z którym wspólnie, ale na ich koszt testowaliśmy ovopel , od nieżyjącego już dyrektora Rudy Sułowskiej mgr. Janka Łabana czy mgr. Ryszarda Maciejewskiego, dzięki któremu uzyskałem zaszczytne miano „zdechłonosa“ (nie udało mi się utrzymać przy życiu testowanej partii wylęgu łopatonosa). Stale dzieli się z nami swoim doświadczeniem mgr Marysia Filipiakowa z wylęgarni w Samoklęskach i wielu, wielu innych rybaków - wylęgarników podczas corocznych spotkań - „warsztatów“ w Żabieńcu.

Kolejne męczące sezony tarłowe przeżyliśmy tylko dzięki praktykantom, studentom i wolontariuszom. Z wieloma z nich „zakolegowaliśmy“ się na całe życie.

Mieliśmy szczęście do wspaniałych praktykantów i pracowników sezonowych. To ich pracowitości i zainteresowaniu seksem (oczywiście ryb) zawdzięczamy dobre wyniki i fajne pomysły. Były pośród nich także sławy, takie jak: Profesor Konrad Dąbrowski z Ohio State University, byli zamorscy goście z Indii i Danii (Jacob Shmidt i Kim Holtvind) oraz wielu praktykantów, głównie z ART w Olsztynie oraz absolwentów techników i szkół zasadniczych w Sierakowie, Kocku i Giżycku.

SERDECZNIE WAM ZA POMOC DZIĘKUJEMY